11 sty Budda, uciemiężeni Tybetańczycy i obiecująca metoda
Jest VIII wiek naszej ery, rozległe tereny Półwyspu Indyjskiego, wyznawcy filozofii mędrca Sidharty, zwanego później Buddą, przygotowują się do długiej wędrówki w góry. Za kilka chwil opuszczą oni ojczyste Indie i wyruszą w podróż do Tybetu. Zabierają ze sobą niezliczone przedmioty, potrzebne na co dzień, wśród nich sztućce, naczynia, narzędzia, prowiant, ale z największą pieczołowitością traktują pewne instrumenty na pierwszy rzut oka przypominające garnki. Są to misy, wykorzystywane podczas rytuałów, a także dla relaksu, sztuki i uzdrawiania.
A teraz przenieśmy się 1200 lat w przód, do krwawego XX wieku, którego końcówkę wielu z nas pamięta. Otóż w 1959 roku Tybetańczycy zmuszeni zostają przez Ludową Armię Chińską do opuszczenia swej ojczyzny. I co zabierają ze sobą? Oczywiście – misy, zwane teraz tybetańskimi. I tak, w wielkim skrócie, dziwny ten instrument (instrumenty?) spopularyzowany zostaje w naszej pięknej Europie.
Dziś my z nimi eksperymentujemy. Od niedawna współpracuje z nami Pani Justyna, biegła w sztuce terapii za pomocą słynnych mis. I już tego doświadczamy – dźwięk mis wprowadza nas w stan głębokiego relaksu i wyciszenia, uspokaja pobudzone emocje i myśli, rozluźnia napięcia w ciele. Zabieg taki często określa się jako masaż dźwiękiem lub kąpiel w dźwiękach.
Pławimy się zatem w tych egzotycznych dźwiękach i oczekujemy spektakularnych efektów.
Fot. Tomasz Nessing