05 paź Fotografia jest dzieckiem malarstwa
Czytaliśmy niedawno ciekawą książkę, pod mało wyszukanym, lecz oddającym istotę problemu tytułem: „Historia obrazów”. Dwóch dżentelmenów: jeden – świetny malarz David Hockney, a drugi – znany krytyk sztuki Martin Gayford, dyskutują sobie na temat powstania malarstwa, jego rozwoju, o wielkich malarzach i tym podobnych sprawach. I nie byłoby pewnie w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, o czym w istocie panowie mówią. A mówią o tym, że malarze od dawna pomagali sobie sprzętem optycznym, używali prototypów współczesnych aparatów fotograficznych. Robili to już w Baroku, kiedy to wynaleziono camerę obscurę, potem w Oświeceniu – camerę lucidę, a potem w Romantyzmie – dagerotypię i tak do dziś (vide: Andy Warhol). Malarze tacy jak: da Vinci, Caravaggio, Vermeer, Tycjan i inni wielcy geniusze, nie wahali się wspomagać swą twórczość urządzeniami optycznymi. Dziś zastanawialibyśmy się, czy to aby jest fair, czy to nie przypadkiem kopiowanie obrazów już istniejących (jak w szkole, gdy gani się uczniów odbijających rysunki z książek). Ale bez tych urządzeń, w słonecznej Florencji Brunelleschi, nie odkryłby perspektywy i nie rozwinąłby się Renesans. Nie byłoby historii sztuki. I nie byłoby fotografii, która to dzieckiem jest malarstwa. Zatem śmiało możemy stwierdzić, iż nasz nadworny fotograf Tomek Nessing, jest w prostej linii spadkobiercą wielkich malarzy: Caravaggia, Vermeera, Tycjana.
Foto: Tomasz Nessing